Szeregowy Mateusz Sitek, żołnierz 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, pełnił służbę na granicy polsko-białoruskiej, gdzie Wojsko Polskie wspierało działania Straży Granicznej i Policji w związku z trwającym kryzysem migracyjnym.
Minął rok od chwili, gdy Polską wstrząsnęła tragiczna wiadomość — sierżant Mateusz Sitek, młody funkcjonariusz Straży Granicznej, zginął z rąk nielegalnego migranta na granicy polsko-białoruskiej. Dziś, po dwunastu miesiącach, cisza, która zapadła wokół tej śmierci, boli bardziej niż sam dramat. Bo nie tylko życie zostało wtedy brutalnie przerwane — pogrzebano też odpowiedzialność, prawdę i należny szacunek.
Mateusz miał zaledwie 21 lat. Stał na straży naszego bezpieczeństwa. Nie prowadził ofensywy, nie niósł broni do ataku – bronił granicy swojego kraju. W imię obowiązku i służby. A zginął, bo politycy bali się powiedzieć jasno, kto jest wrogiem i jakie zagrożenia niesie polityka otwartych drzwi dla nielegalnych migrantów.
Dziś nikt nie mówi o sprawcy. Nikt nie pokazuje jego twarzy, nie mówi o jego narodowości, motywach. Nie padło nawet słowo „zamach”, chociaż atak nożem przez osobę nielegalnie przekraczającą granicę z użyciem przemocy to nic innego, jak terror wobec państwa. Władza milczy. Media milczą. Dlaczego?
Bo z tej tragedii wyłania się pytanie, którego boją się wszyscy odpowiedzialni za obecny chaos: czy ta śmierć była do uniknięcia? Czy polityczna poprawność, ideologiczne zaciemnienie i strach przed reakcją Brukseli nie okazały się ważniejsze niż życie konkretnego młodego człowieka?
Pośmiertnie Mateusz Sitek został awansowany do stopnia sierżanta i odznaczony Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju. Pamięć o poległym żołnierzu uczczono również symbolicznie – jego imieniem nazwano jeden z czołgów M1A1 Abrams w brygadzie, a planowany Komponent Obrony Pogranicza w strukturach Wojsk Obrony Terytorialnej ma również nosić jego imię.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz