Polregio ogłasza „inwestycję w tabor”, która brzmi dumnie tylko w komunikacie prasowym. W praktyce oznacza sprowadzenie do Polski używanych, ponad 25-letnich niemieckich składów LINT 27 - pojazdów z rocznika 2000, dawno wycofanych z regularnego ruchu u naszych zachodnich sąsiadów.
Zamiast nowych, nowoczesnych pociągów produkowanych w Polsce, przewoźnik sięga po sprzęt, który w Niemczech zakończył już swoją karierę. Tam składy stały na bocznicach i zapewne czekały na kosztowne zezłomowanie lub, lub klientów właśnie takich jak nasze Polregio. U nas będzie konferencja prasowa, wpisy w socjalmediach fanfary i opowieści o „rozwoju kolei regionalnej”.
Składy trafią głównie na niezelektryfikowane linie północno-wschodniej Polski, czyli tam, gdzie pasażerowie od lat słyszą, że „więcej się nie da”. Każdy zestaw ma około 60 miejsc siedzących, klimatyzację, rampy i miejsce na rowery. Jednak gdy przypomnimy sobie, że to wszystko zaprojektowano ćwierć wieku temu.
Pierwsze pociągi w styczniu 2026 roku pojadą do Olsztyna na tzw. „polonizację”, czyli nowe barwy, logo Polregio, naklejki po polsku i świeża warstwa farby. Technologicznej rewolucji brak, za to będzie kosmetyka. Zamiast nowej jakości: nowa farba i hasła.
To nie jest inwestycja, to przedłużanie życia sprzętu, którego inni już nie chcą — mówi nam anonimowo ekspert kolejowy. — A narracja o sukcesie ma przykryć fakt, że znów zrezygnowano z zakupu nowego taboru.
Polregio przekonuje, że to realizacja „priorytetów taborowych”. Polacy zastanawiają się i pytają, dlaczego priorytetem nie są nowe pociągi z Pesy czy Newagu, tylko rynek wtórny w Niemczech. Dlaczego w 2026 roku mieszkańcy Warmii, Mazur i Podlasia mają jeździć tym, co gdzie indziej uznano za przestarzałe i skazane na zezłomowanie?
Czy Polacy nie zasługują na coś lepszego a przede wszystkim nowego?
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz